Strona:Zgon Oliwiera Becaille (Émile Zola) 047.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zywałem jej całą mocą duszy, zdawało mi się, że nie może być dość czarną jej otchłań, tak teraz dla mnie upragniona... Co za dzieciństwo lękać się tego snu bez marzeń, tej wiekuistej ciszy i mroku!... Toż śmierć jest dobrodziejstwem, gasząc życie istot jednym zamachem i raz na zawsze. Och!... spać snem kamiennym, napowrót się w proch obrócić!... nie być!...
Ręce moje, macając, suwały się w dalszym ciągu machinalnie po powierzchni drzewa. Naraz ukłułem się w lewy kciuk, a ból, wywołany tem, acz lekki, ocucił mnie z mego strętwienia. Co to mogło być?... Poszukawszy, rozpoznałem gwóźdź, który wbity z ukosa, nie chwycił się drugiej deski. Był długi i spiczasty. Główką tkwił w wieku, ale się ruszał. Od tej chwili opanowała mnie całego jedna myśl: zdobyć ten gwóźdź! Wsunąwszy na brzuch prawą rękę, starałem się go ochwiać. Nie ustępował jednak. Ciężka to była praca. Wykonywałem ją to jedną to drugą ręką, ponieważ lewa, w trudniejszem położeniu, męczyła się prędko. W czasie tych usiłowań w głowie mojej rozwinął się cały plan. Gwóźdź ten będzie mym zbawcą. Muszę go zdobyć, żeby tam nie wiem co!... Czy starczy mi jednak na to czasu?... Nękany głodem, musiałem wkrótce przerwać robotę, mdlejąc z osłabienia, które pozbawiało władzy me ręce i głowę napełniało zamętem. Kiedym po pewnej chwili zlizał krew, która sączyła mi się z ukłutego palca, naraz