Strona:Zgon Oliwiera Becaille (Émile Zola) 018.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się odezwie raz jeszcze: — „Umarł! o Boże mój! umarł!...“ — przytulę ją do siebie i aby jej nie przestraszać, szepnę jej w uszko cichutko:
— Ależ nie, moje dziecko, ja tylko spałem. Widzisz przecie, że żyję i że cię kocham jak dawniej.

II.


Na nieustanny płacz Małgorzaty drzwi się naraz roztwarły i jakiś głos zawołał:
— Cóż się takiego stało, pani sąsiadko?... Pewnie nowa kryzys!... Czy zgadłam?
Poznałem głos. Należał on do pani Gabin, niemłodej już kobiety, mieszkającej obok nas. Okazywała nam ona dużo uprzejmości od samego przyjazdu, wzruszona naszem położeniem. Opowiedziała nam zaraz całą swoją historyę: nieużyty właściciel domu sprzedał jej meble tamtej zimy i odtąd mieszkała w hotelu razem z dziesięcioletnią córeczką Adelą. Wycinały obiedwie abażury, zarabiając do czterdziestu sousów dziennie na tej robocie, i z tego żyły.
— Boże! spytała naraz zmienionym głosem — czyżby to już było po wszystkiemu?...
Domyśliłem się, że się musiała do łóżka przybliżyć. Popatrzywszy zapewne na mnie, dotknąwszy mnie, dodała z współczuciem:
— Moje biedne dziecko!... moje biedne!...

Małgorzata wyczerpana, szlochała istotnie jak dziecię. Pani Grabin[1] podniosła ją więc i posadziła

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Gabin.