Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i w takiej wygodnej pozie leżałam sobie, patrząc na białe obłoki niknące po bardzo niebieskim niebie. Już się tu jednak opaliłam trochę; ładna, naprawdę, ładna jest skóra taka złotawa, wogóle mam bardzo białe ciało. — I wtedy w tym spokoju i ciszy musiałam, widać, zasnąć, bo niesposób przecież, żeby inaczej mogła była stanąć przy mnie jakaś nieznana mi postać niewieścia; była to staruszka, trzęsąca się, siwa; górną wargę miała dziwnie wydłużoną i porosłą rzadkimi włosami, też siwymi. Tylko tę głowę pamiętam; ubrana była jakoś ciemno, może czarno. Wiedziałam, że się zbliża i prędko kończyłam w myślach zdanie: „żeby on mnie choć trochę kochał, choć jeden miesiąc!“ — nato ta kobieta: „i ja go kochałam; i on mnie kochał! — strzeż się!“ — nato ja: „ale ja kocham jako poetę“ — a ona: „i ja go jako poetę kochałam, ale żadna z nas by go nie kochała, gdyby nie był mężczyzną, gdyby nie miał... tu powiedziała słowo, którego nie znałam, ale domyśliłam się co ono ma znaczyć — zaraz sobie też wyobraziłam w myślach to, o czym ona mówiła, aż szczękałam zębami tak strasznie zapragnęłam — wyciągnęłam ręce i zaczęłam obłędnie szeptać i wabić. An — mój — jedyny — An mój —; wtedy ta niewiasta powiedziała: „a widzisz! a widzisz! — ja go też tak kochałam“ — ale ja prawie nie słyszłam tego, co ona mówi, przejęła mnie bowiem w tej chwili taka rozkosz jakiej nie odczułam dotąd nigdy, nigdy! Jęczałam jak w jakimś okropnym bólu. Niewiedziałam, że tak może być! — Nagle zrobiło się ciemno i wietrzno. Napłynęła ogromna chmura i zasłoniła całe niebo; wtedy począł mnie okrążać duży nietoperz,