Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ta. W głowie jej się to wszystko pomieścić nie mogło, więc zażądała, aby jej to powtórzył raz jeszcze. Głupi człowiek jął więc wykrztuszać z siebie niedołężne zdania niby kawałki solitera. „A że go przestraszyła, a że myślał że to prawda, a płukanie, a nigdy Bednarczyka nie uczył i tak dalej“. Stukonisowa rzekła więc do chłopki:
— Coś pani narobiła? Jeszcze mi pani policję do domu sprowadzi!
Ale widziadło nic nie odrzekło, tylko odwróciło się do okna i tam kiwając się milczało.
Rozpoczęła się najnudniejsza dyskusja. Student i Stukonisowa to przeczyli sobie, to znów przyświadczali. Rozważali wszystko od początku do końca, czasem padło ostre słowo, jakiś ubożuchny komentarz zatrzepotał niezdarnie w mroku pokoju. Lucjan miał uczucie, jakgdyby mu ktoś wlewał całe kwarty zepsutej oliwy do gardła. Przytem gorączka zaczęła pastwić się nad nim.
Dziadzia i Zygmunt przyszli. Znów rozpoczęto omawiać sprawę studenta i chłopki. Młodzi ludzie szybko pojęli, iż rzecz cała opiera się na jednym z dziwacznych przejawów codziennego życia. Dziadzia powiedział:
— Napewno babie nudziło się, więc chciała się jakoś rozerwać. — Poczem temat ten wyczerpał się zupełnie.
W pokoju zrobiło się weselej. Dziadzia przebrał się we flanelową kurtkę, włożył miękkie pantofle na nogi, zapalił papierosa i usiadł obok Lucjana.