Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Orkiestra zagrała sobie jak zwykle marsz pogrzebowy Szopena. Widać było poruszenie i wyraźną radość na twarzach obecnych z powodu wyruszenia. Jakiś wojskowy nastąpił starszemu panu na nogę, przeprosił go pełnym powagi skłonem głowy, przytknął dwa palce do czapki. Pogrzeb ruszył i odsłonił naroścież otwarte drzwi kościoła. Zdaleka słychać było słabnące dźwięki orkiestry. Do kościoła wchodziły starsze kobiety w kapeluszach lub chustkach. Gazeciarz usiadł na schodach i jął przeliczać pieniądze, przyszedł drugi, trzeci i zaczęli grać w wybitkę. W mrocznem wnętrzu kościoła żarzyły się gromnice.
Lucjan przeszedł do drugiego pokoju. Na stole leżała niedokończona praca Teodozji. Spodnie Edwarda z igłą w wystającej łacie. Po kiego djabła reperuje mu ona te spodnie, pomyślał Lucjan. Rozejrzał się; na polowem łóżku Edwarda spała matka Bednarczyka. Zabawnie wyglądała w chustce na głowie i swych pasiastych spódnicach. Wrócił zpowrotem do wspólnego pokoju i usiadł przy biurku. Leżał tu świeży numer „Robotnika“ z dużym wierszem Zygmunta. Przeczytał wiersz i bębnił w niezdecydowaniu po blacie biurka. Napisać może list do kogo, pomyślał, ale zaraz poczuł ogromny wstręt do pióra, przytem zmęczenie go ogarnęło. Poszedł więc do łóżka.
Począł myśleć na różne tematy. „Śmierć“ Meterlincka, czytał to przecież, i owszem, ciekawe rozważania. Czy przemyślałem śmierć? Rzeczywiście, myślałem o niej często! Nie boję się jej jednak. Cała rzecz w tem, żeby umrzeć w poczuciu, że się nic nie