Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pożegnali się i Lucjan znów pogrążył się w swoich rozmyślaniach. Przygnębienie Bednarczyka objawiło się teraz w ten sposób, że wstał i począł pochłaniać wiktuały przywiezione przez matkę. Przyrządził sobie pełną patelnię jajecznicy z kiełbasą i siedząc przy stole w ponurem milczeniu to konsumował. Edward manipulował coś koło swojej ręki. Student czyścił spodnie panamą i opowiadał Teodozji treść jakiejś książki. Stukonisowa rozmawiała ze starą chłopką. W kuchni syczał czajnik, a na schodach ktoś komuś opowiadał, jak to było za rosyjskich czasów. Raptem w pokoju wybuchła awantura i to z dość błahej przyczyny.
— Weź pan te portki z biurka, — wykrzyknął Edward, — bo muszę pisać.
— Na stole pisz pan sobie.
— A ja chcę na biurku, bo ono do tego służy!
— Nie bądź pan nudny, nie będę się teraz przenosił!
— Albo się pan przeniesiesz albo panu te portki wyrzucę za okno!
— Żebym ja pana nie wyrzucił!
— Co?
— G...o!
— Panie Lucjanie, słyszał pan coś podobnego! Portki czyści na biurku, a mnie, który chcę pisać, nie chce puścić.
Ale Lucjan nie odezwał się, tylko Bednarczyk wyrzucił takie zdanie:
— W mordę pan chcesz?