Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— ...Daj pani spokój, przystojny mężczyzna.
— Jaki tytuł tego obrazu, panno Todziu? — zapytał sennym głosem Bednarczyk.
— Zaraz... Błę... nie pamiętam. Jaki był tytuł, panno Felu?
— A bo ja wiem, jaki tytuł. Śliczny obraz.
Wkońcu wszyscy uciszyli się. Dziadzia czytał nowele Zoszczenki i chichotał co chwila, Lucjan odpluł swą zwykłą, wieczorną porcję i otumaniony gorączką, przewracał się z boku na bok.
...Ach, Boże... spotkał kiedyś tę Klarę, to jest widział ją zdaleka na Nowym Świecie. Jej kusy ubiór składał się ze stu jaskrawych kolorów... kołysała się w biodrach, wywijała torebką i chodziła w tę i zpowrotem, w tę i zpowrotem...


ROZDZIAŁ IX.

Istotnie, coraz podlej działo się mieszkańcom wspólnego pokoju. Zło tworzyło się powoli i systematycznie, obficie zasilane nudą, skutkami przepicia i musem przebywania ze sobą ludzi o odmiennych charakterach. Zaszło kilka wypadków, które nawet Józefa wytrąciły z równowagi. Dziadzia i Zygmunt zagmatwani zupełnie w bezbrzeżnie nienormalnym trybie życia wewnętrznego, zatracili ów pion regulujący psychikę każdego człowieka, pogrążyli się w jakiejś tępocie, przerywanej od czasu do czasu wypryskami