Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czort wie, jakieś komplikacje z płucami, czuję się bardzo podle.
— Nie chcę być optymistą i pocieszycielem, ale czuję, że dojdziesz do zdrowia. Hej, Lucjanie, będziemy jeszcze pisali, brali nagrody i honorarja. Biedzie sprzykrzy się wreszcie nękanie nas, weźmie się do innych. Zdrowie jednak jest najważniejsze, musisz starać się odzyskać je.
— Niewielkie mam szanse, czuję to. Zresztą doszedłem do takich wyżyn zobojętnienia, że nie chcę myśleć, jak się to wszystko skończy.
Wermel stanął przed łóżkiem. Miał włosy zmoczone i przylizane do góry, a twarz jego była radosna i mina pewna siebie.
— Lucku, innym razem odwiedzę cię na dłużej i z mniej materjalnemi zamiarami. Teraz śpieszę się, bo mi jeszcze zamkną kasę. Żegnam cię, przyjdź do zdrowia jak najprędzej. Do zobaczenia.
Wykręcił się na pięcie i wyszedł. Lucjan myślał o nim chwilę z serdecznością. Potem wyrzucał sobie marzenia przed przyjściem Wermela. Nędzarzu, leniwcze, co ci do łba przychodzi? Książki, dramaty, wywiady. Co komu przyjdzie kiedy z twego zdania, kto się o nie zapyta? Zdycham w tym kącie i śmiem jeszcze marzyć o wielkości, istotnie osobliwa megalomanja. O, nic już nie zrobię, ciekaw jestem, czy wspomni kto o mnie, jak skonam. Coby jednak było ze mną, gdybym żył, gdybym nawet coś osiągnął? Ot, pytanie. Dobrze jest sobie tak pomarzyć, leżę, myślę, co mnie to kosztuje, nic innego nie mam do roboty.