Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed oczami różne epizodziki z życia, w których bądź to śmieszną, bądź to żałosną odegrał rolę. Głupie słowa, gaffy kiedyś wypowiedziane, wszystko to tłoczyło się do umęczonego mózgu. Ukoronowało to wspomnienie pewnej wizyty letnim wieczorem, zapach kwiatów, dźwięki harmonji. Ach, policzki zapłonęły, a wstyd oddech czynił cięższym.


ROZDZIAŁ VIII.

— Nie...
— W Krakowie jest łagodniejsza cenzura.
— Tak, ale ludzie o innych nastrojach.
— Bo tutaj trzeba poczekać, zamknęli ostatni numer, trzeba będzie z miesiąc cicho siedzieć, a potem wyda się coś nowego.
— Oj, kiepsko jest, bo kiepsko.
Była szósta rano. Zamglony świt martwo jaśniał w mieszkaniu. Lucjan dosypiał noc lekką, ranną drzemką. Zdaleka jakby słyszał szeptem prowadzoną rozmowę, jednak, przy melancholijnie wypowiedzianych słowach: Oj, kiepsko jest, bo kiepsko, — odwrócił się w stronę pokoju, odchylił głowę i spojrzał tam. „Mieciek“ leżał na kanapie, z rękami podłożonemi pod głowę. Obok, na krześle, siedział różowy blondynek w krótkim kożuszku, z czapką na kolanach. Miał może z dziewiętnaście lat, a jego piękna, chłopięca twarz jeszcze bardziej podkreślała bryłowatą gębę „Miećka“.