Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skiej żony i wyjaśnimy wszystko. Nie zniosę podobnego zarzutu. Proszę, jestem gotów do drogi.
— Nie, mój panie. Nie mam powodu niepokoić żonę teraz, kiedy już to wszystko przebolała i czas zatarł ranę pańskiej obelgi.
— Tak? Więc niechaj koledzy sprawę tę rozsądzą. Lucjanie i ty, Zygmuncie! Powinniśmy jechać, czy nie?
— Zmiana miejsca jest nawet pożądana. Myślę, że należałoby jechać i rzecz zbadać na miejscu.
— A ty, Lucjanie?
— Ja też, ja też. Dobrze będzie przewietrzyć się trochę.
Bove wstał:
— Skore uważacie to za konieczne, więc jedźmy. Hallo, panie, płacimy!
Wszyscy mieli bardzo poważne twarze. Bove uregulował rachunek, poczem towarzystwo wsiadło do taksówki. Bove mieszkał na Pradze, skoro auto przejechało most, Zygmunt zaproponował:
— Nieźle byłoby wstąpić gdzieś po drodze na kieliszek koniaku. Zawsze to wzmacnia i myśl czyni jaśniejszą. Zwłaszcza teraz, przy tak ważnej sprawie kieliszek koniaku istotnie sie zawadzi.
— Tak, — powiedział Bove, — masz rację, ja sam muszę się uspokoić wobec faktu podobnej brutalności ze strony pana Stanisława.
Zatrzymano się przed jakąś podrzędną knajpą. Sta-