Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi sztuki. Obiecał napisać książkę, wyszperał stare recenzje, tyczące się jego morskich opowiadań. Spłacił trochę długów, reszta poszła na kilka upojnych nocy w towarzystwie Lucjana, Zygmunta i Bove. Były to pijaństwa ze śpiewami, pełnemi fantazji toastami i zapomnieniem. Szereg tych beztroskich godzin został uwieńczony jedną nocą, po której Lucjan przestał pic, a zaczął myśleć.
Pewnego popołudnia, w drugiej połowie października, kiedy trzej przyjaciele znajdowali się w stajnie kilkudniowej abstynencji i rozważali, jakby ją przerwać, przyszedł Bove i mimochodem napomknął o wolnej setce oraz chęci otrząśnięcia się z szarzyzny życia codziennego. Wyruszono więc do Fukiera, na tanie, tyrolskie wino. Wszyscy czterej byli w świetnym nastroju, co nie przeszkadzało Lucjanowi szepnąć do Zygmunta:
— O, widzisz właśnie, w jakich razach okazuje się u nas młodość. Zauważ tylko jacy jesteśmy w tej chwili szczęśliwi, pełni fantazji, dowcipu.
— Ach, już kraczesz, ty sentymentalna d..o.
I Zygmunt pierwszy wchodzi do wnętrza winiarni.
W małym pokoiku jest tak przytulnie, że Lucjan nie może się powstrzymać od radosnej uwagi:
— Patrzcie, jak tu będzie przyjemnie gawędzić. Która to godzina, piąta, wszyscy pracują, zajęci są sprawami życia, a my będziemy leniuchować i popijać wino. Czyż nie świetnie?