Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gląda. Dziwacznie pan teraz żyje, nic się o panu nie wie. Komu pan swoją werwę odprzedał? Dziadzia opowiadał o waszem mieszkaniu. Powinien pan być szczęśliwy, bo pan przecież lubi takich ludzi, co nie zachowują form zewnętrznych.
— Tak, oni są dość interesujący. Mam trochę pracy, nie chce mi przesiadywać w kawiarni, więc rzadko was wszystkich widuję. Klimek, masz minę bogatego poety!
Paczyński milczy ponuro. Olaf wtrąca:
— Przedwczoraj został przez nas dotkliwie pobity. I Olaf zaczyna opowiadać, jak to dwa dni temu byli z wizytą u panny Szpicer, gdzie Kimek urżnął się do nieprzytomności. Trzeba było wkońcu wyjść, a jemu ani się śni. Leży na tapczanie i skrzeczy, powiada, że obok niego jest duch Edgara Poe. Nakoniec wyciągnięto go jakoś, ale na podwórzu znika nam z oczu. Szukamy, ani śladu. Idę zpowrotem na górę. Zdaleka już słyszę wycie Klimka. Oczywiście, jest zpowrotem w mieszkaniu. Wyciągamy go siłą, a na schodach krzyczy nieprzyzwoicie, wobec czego dostaje lanie, przyjemnie było, Klimek?
Paczyński mruga pogardliwie.
— Miałem z nim kiedyś podobną historję, — powiada Dziadzia. — Jakieś cztery lata temu pojechaliśmy do takiego sanatorjum dla alkoholików w Miłowodach. Urzynaliśmy się tam razem z lekarzem, którego później przez nas wyleli. Jednego wieczoru, czy w nocy nawet, słyszę ze swego pokoju piekielny hałas na kurytarzu. Otwieram drzwi i wyglądam. Był to bardzo długi kurytarz, kończący się z jednej strony mar-