Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znaleźć miejsca. Ciągnęły się więc dni posępne, zrzadka przetykane pijaństwami, ubogie i beznadziejne. Dziadzia zmarniał i żył więcej niż skromnie, całemi dniami leżał na łóżku, w absolutnem lenistwie i abnegacji. Trafiały mu się czasem zamówienia na artykuł lub nowelę, lecz nigdy ich nie wypełniał i żył groszami wyłudzanemi od rodziny. Lucjan przeróżnemi sposobami starał się nakłonić go do pracy. Podsuwał mu wieczorami papier i ołówek, ze słowami: jeśli nie napiszesz trzech stron przynajmniej, powiem twojej ciotce, że wcale nie masz dziecka, na którego utrzymanie daje ci pieniądze. Szantaż ten nie robił jednak na Dziadzi wrażenia, ponieważ był często powtarzany, a groźba nigdy nie wypełniona. Tak więc żył z dnia na dzień i powiadał, że „obmyśla plany na przyszłość“. Lucjan pisał powieść. Był to jednak wysiłek zbyt wielki na nikłe możliwości młodzieńca. Zabrał się do sprawy, którą znał tylko z obserwacji. Zabrnął mimowoli w jakieś komplikacje psychologiczne swych bohaterów, nie mógł, czy nie umiał wyciągnąć z tego logicznych konsekwencyj i coraz bardziej tracił wiarę w swą pracę. Dla zarobku pisać „nie miał głowy“, wobec czego jadał rzadko i palił podłe papierosy. Upał uciskał mu płuca, miewał ataki wyczerpującego kaszlu, a źle odżywiany organizm coraz mniej był odporny na drącą go chorobę. Zygmunt, o, temu powodziło się wprost świetnie. Przedewszystkiem nie pisał wierszy. Był wysokim urzędnikiem, miał bezpłatny bilet kolejowy i co tydzień, w niedzielę, odwiedzał rodzinę i przyjaciół. Wpadał do domu z humorem, opowiadał szczegóły