Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moją ukochaną, siedzącą na oknie, z wdzięcznie uniesioną sukieneczką, przed nią klęczał Pecl, z głową wtuloną między jej gołe uda. Jej mina tak mnie rozśmieszyła, że przez pół godziny ryczałem jak warjat. Potem poszedłem do domu. Chorowałem przez kilka dni. Potem wyjechałem. Wróciłem. No, i kochałem się w tej k...e w dalszym ciągu, nie utrzymując oczywiście żadnych z nią stosunków. Kiedyś, tak mniej więcej jak teraz, tylko sam, leżałem u siebie na tapczanie. Było mroczno i ciepło. Drzemałem. W pewnej chwili przyszła panna Leopard, położyła się obok mnie i leżeliśmy tak z pół godziny w strasznem zakłopotaniu. Nie mówiliśmy ani słowa. Nie widzieliśmy się od tamtego wieczora. Wreszcie znudziło mi się to leżenie, załatwiłem się z nią i jako oznakę wzruszenia, włożyłem jej do torebki dwadzieścia złotych. Potem powiedziałem, żeby wyszła. Pieniądze wzięła, wyszła i tu właściwie kończy się cała historja. Potem starała się nawiązać dawne stosunki, ale unikałem jej jak zarazy. No, i unikam do tej pory. Pocóż więc mam dzwonić. Nie rób głupiej i zrozpaczonej miny, bo ci w tem bardzo nie do twarzy. Opowiedziałem ci tę historję dla twego dobra, bo, co tu gadać, widzę, żeś się w tej małpie zakochał. Jest teraz piękna, wyniosła, to prawda, obraca się w towarzystwie, które ci pewnie imponuje, ale jesteś młody, zdolny i winieneś mieć ważniejsze sprawy na uwadze. Przykro ci, ale trudno.
Zrobił się mrok. Studenci wyszli do kina. Edward