Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sław Bednarczyk. Mieszka u nas od paru lat, tylko teraz był w wojsku. Wstawaj!
Lucjan wstał, a w ślad za nim poszedł i Dziadzia. W pokoju krzątanina. Student wykłóca się z „Miećkiem“ o piersseństwo do miednicy. Edward klnie na czem świat stoi, oto przerwało mu się sznurowadło, a ponieważ już kilka razy było sztukowane, więc trudno jest tam zmieścić jeszcze jeden węzełek. Lucjan opowiada Zygmuntowi o wczorajszej awanturze, ale ten macha lekceważąco ręką i opowiada Bednarczykowi historję swego wyjazdu. Kobiety poszły do swych zajęć. Pokój jaśnieje od wspaniałej pogody, od słońca i bieli śniegu. Dziadzia jest niepocieszony. Zgubił skarpetkę. Do cholery, gdzie może być ta skarpetka, wczoraj włożyłem czystą parę i ani mi się śni brać dzisiaj nową. Zresztą zdaje mi się, że nawet nie mam czystej pary. I chodzi zatroskany klnąc wszystkiemi wyrazami świata. Bednarczyk przygotował swoje wiejskie śniadanie i wszystkich częstuje. Jest tam wielki bochen razowego chleba, ser, jajka, masło, wędliny. Na tę wędlinę Bednarczyk powiada, że jest domowa, z własnego wieprza. Siedmiu chłopa obsiadło stół i objadają Bednarczyka, który wydaje się z tego być rad. Lucjan zwraca się do swych przyjaciół:
— Jestem dzisiaj dziwnie wesół, sam nie wiem doprawdy z jakiej przyczyny.
— Prawda. I ja też. W takiej chwili nawet łajno jest piękne, tylko zależy gdzie leży — powiada Zygmunt.