Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i znikł w czeluściach okrętu. I dwaj kucharze też zgodnie poszli do kuchni. Na widowni ukazała się teraz stara kotka, obwąchała szereg przedmiotów, spojrzała na mnie lekceważąco i wyciągnęła się pod progiem kuchni. Potem ja przeszedłem kilka metrów i zgóry spojrzałem na tylny pokład. Półnadzy Ukraińcy siedzieli w komplecie i palili.
— Gorąco wam co? — zawołałem.
— Tak jak i wam, panie — odpowiedział popryszczony.
No, to są impertynenci, już nie będę więcej z nimi rozmawiał. Poszedłem do łazienki i puściłem wodę do wanny. Po kąpieli przymusowo zasiadłem do pracy i ze dwie godziny ślęczałem nad maszyną. Potem był obiad, po obiedzie kładłem się, znów wstawałem, tak do zmierzchu. Myślę sobie jakie to ja życie tu właściwie prowadzę? Możeby jaki sport zacząć uprawiać. Tak przecież dalej nie może być, bo jeszcze mnie co napadnie i wskoczę do morza. Na lądzie tak sobie nieraz myślałem: żeby tak można całe życie przepodróżować na jakimś spokojnym okręcie, żyć jak poganin, rozkoszować się słońcem, cudnemi