Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lub smętne pieśni. Jest to człowiek żyjący własnem życiem. A ja nie żyję swojem życiem, bo to życie na okręcie nie jest moje, jestem obcy samemu sobie. Rano wywlekam się ze swojej skrzyni, jestem zmęczony wypoczynkiem i patrzę jałowo w jednostajną przestrzeń dnia. W łazience zachowuję się bez entuzjazmu powitania z tym dniem. Jeśli mi jakiś przedmiot wpadnie pod wannę, rad jestem, że wypadek zajął mnie czemś na chwilę. Zapuszczam wąsy i ciekaw jestem, jak też będę z niemi wyglądał. Wziąłem ze sobą zegarek, daję nurka w wannie i staram się pobić rekord dnia poprzedniego. W wodzie otwieram oczy i rozglądam się — ale nic nie widać, sama zielonkawa mętność. Dzisiaj minuta i pół. Podczas ubierania się myślę o śniadaniu. Co dziś będzie — boczek z fasolą czy jajka na miękko? Jeśli boczek, to praca nad rozpoczętym wczoraj artykułem raźniej mi dzisiaj pójdzie. Idę do jadalni. Pan De czyta magazyn rioski i w ustach trzyma wykałaczkę. Jest boczek!
Po śniadaniu wychodzę na pokład. Czas piękny, niebo inne, bez chmur. Ale nadole