Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sprawdzał, bo mnie to nic nie obchodzi. Obchodzi mnie raczej to co widzę dalej. Tam są prawdziwe drzewa i pasące się bydło na polach. I stamtąd pachnie wszystkiem tem czem pachnie ziemia w lecie. Urzekł mnie wprost ten widok swoją istotnością. Nadomiar głos dzwonu z kościółka sennie biegnie po wodzie. Jesteśmy na rzece Łabie. Jestem bardzo tem wszystkiem przejęty. W ciszy i w silnie grzejącem słońcu wjeżdżamy do kanału Kilońskiego. I nagle doznaję uczucia jakbym już był na lądzie, bo po obu stronach okrętu, bliziutko — przesuwają się dwie panaromy ziemi objętej łagodną ciszą lipcowego południa, z leniwym nastrojem tej pory roku. W tym wąskim korytarzu wodnym okręt nasz wydaje się teraz olbrzymem. Odszedł mnie nagle cały niepokój przebytej drogi, i stało się to tak szybko, że myślę już o tem jak o czemś minionem, przesłoniętem czadem niepamięci. Mijające drzewa i łąki, upstrzone bydłem, zdają się uwidaczniać szybkość okrętu. Jazda robi się wesoła jak na spacerowym statku. Mija nas także rozśpiewany statek wycieczkowy, pokryty szarem mrowiem har-