Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

laczami wogóle trudno postępować i że co czas pewien napada ich maleńki obłędzik. Całą tę sprawę widział dyżurujący pierwszy oficer i już nawet sklął zgóry palacza, który podobno miał taką minę, że oficer bał się zejść nadół.
Palacz porządkował sprzęty, ludzie umacniali obluzowane liny przytrzymające komin, słowem — rejwach. Teraz morze nieco się uspokoiło, niby już szmaragdowe, ale ciągle wściekłe. Świeci słońce, daleko widać jakiś statek; dzień wietrzny i niepokojący. Wszystko się porusza, zgrzyta i stęka, ludzie zataczają się przy robocie jak uparci pijacy. Tak cały dzień.


22 lipca

Dziś morze jest spokojne jak staw, woda zgęstniała jak papka, i otacza nas dziwnie niemiła cisza. Kapitan mówi, że gdzieś jest sztorm. Mam wrażenie, że znajdujemy się pod kloszem o mlecznych ścianach, tak równe koło oddziela nas w promieniu kilkunastu metrów od reszty świata. Stan taki trwa do