Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

boczku, druga dogóry brzuszkiem. Poprostu bałem się uchylić pokrywy, dopiero tak często prześladujący mnie odtyłu głos pana De: „Rany Boskie, a co to znowu!“ — zmusił mnie do przyklęknięcia nad przyjaciółką. Ja swoją a on swoją. Zwierzchu nic nie zauważyliśmy, jednocześnie wkręciliśmy świstki papieru — pisały. Spadły coprawda na dywan, i podczas gwałtownego przechylenia zmniejszyła się odległość od podłogi.
— Nie, nie, proszę pana — wyjaśniam. — Odległość pozostała ta sama; podłoga też się pochyliła.
— A racja... No, ale nie potłukły się.
Tak, tak! Te zdania, zaczynające się od „no“, zaczynały mi już dokuczać. Na okręcie wogóle panował nastrój awantury, jak po jakimś bałaganie i przed następnym. Tej nocy palacz, wściekły od chwiejby, gorąca i z resztkami teneryfskiego katzenjammeru, wyszedł na pokład i przechodząc koło łaszącej się Pessi, chwycił ją za kark i wyrzucił za burtę. W tej sprawie wybrałem się nagórę do kapitana. Byłem wściekły na tę bezmyślną zbrodnię. Zaczął mi mętnie tłumaczyć, że z pa-