Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usiadłem w jadalni przy zastawionym końcu stołu. Ściany lekko drżały, i ja się też trząsłem. Czuję się w tej chwili tak, jakbym wogóle nigdy nie wyjeżdżał i kilka nocy spędził w jakichś warszawskich spelunkach. Przenika mnie wstyd, którego żadnem rozumowaniem nie mogę się pozbyć. Straciłem absolutnie poczucie egzotycznych wrażeń, jakie się we mnie przez cały okres podróży nagromadziły. Opanowała mnie straszliwa szarzyzna, bolesna rzeczywistość życia z całą jego namacalnością, z pospolitością otaczających mnie przedmiotów. Odsunąłem się ze wstrętem od konserw i zimnego mięsa. Nieudolnie próbuję myśleć, że przecież jest to zwykłe nadużycie trunków i niewyspanie, że przecież jutro będzie lepiej, że mogę przecież rozpocząć inne solidne życie. A cóż tak znów wysoko zmierzasz, co to ma wspólnego z solidnością, to ordynarne i nieopanowane wytarzanie się w rozpuście?! Jesteś zwykłe bydle bez odrobiny charakteru. Prawda, ale widocznie ta długa rozłąka z lądem tak na mnie podziałała. Nie okłamuj się. Przyzwoity człowiek może sobie pozwolić na ma-