Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie obserwują przedmioty oglądane przez marynarzy. Jaskrawą i niechlujną plamę tych paskudztw obstąpiła grupa ludzi porozumiewających się namigi z właścicielem tych cudów. Towar jest rozmaity: barwne chustki, mydełka, butelki z wodą kwiatową, zapalniczki w kształcie maleńkich aparatów fotograficznych, fajki i angielskie papierosy. Stoimy w pewnej odległości od tych przedmiotów i z nieufnością spoglądamy na ten handel. Ożywia nas wreszcie widok kapitana w towarzystwie gości. Nadole zaturkotała motorówka. Kapitan przedstawia nas czterem panom o twarzach z wyrazem krytego zadowolenia. Trzech z gestem sytości paliło cygara, natomiast czwarty z czułością przytykał nos do jakiegoś kwiatka. Tak się zachowują ludzie po dobrej wizycie. Kilkakrotnie ustępujemy sobie pierwszeństwo przy zejściu do łodzi, wkońcu musiałem ustąpić. Schodzę, oglądam się — niema pana De. Usadowiliśmy się na ławeczkach, aż tu i onże... w miękkim, filcowym kapeluszu. Siada obok mnie i ruszamy. Nie mogę długo wytrzymać w delikatności i mówię: