Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co ponure, wszystko co dalej wygląda jak na obrazku oglądanym przez powiększające szkła. Tylko świeższe w barwach i widać życie. Ale nic nie okazuje zdziwienia naszym przyjazdem, a tu szesnaście dni bez lądu! Czyśmy też nie powarjowali? Obejmuję pana De; wszystko nic, kocham go! Dalej — wysztafiruję się jak jasna cholera! Białe ubranie, jedwabie! I na ląd, na ląd! Koszule już są suche, daję je stewardowi do wyprasowania nie pytając czy chce i czy może to zrobić. Jestem tak ożywiony, że zaczynam się tem ożywieniem niepokoić. Wymyty, wyświeżony na twarzy, w spodniach i w pantoflach, zaglądam co chwila do kabiny stewarda. Wyrywam mu ją wreszcie spod żelazka. Ubrany już, przeglądam się w za małem lusterku. Wyglądam świetnie! Dla mnie — jestem wprost... no, bardzo! Zgrzany i z wypiekami wylatuję na pokład. Schodki już opuszczone, nadole kołysze się motorówka. Pan De ogląda mnie na wszystkie strony i mówi:
— O, to pan już gotów... A to co? z tem pan wyjdzie?
I palcem robi krychę koło swego nosa, Bie-