Strona:Zbigniew Uniłowski - Ludzie na morzu.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ich jest, mnie to drażni bardzo. I jeszcze ośmielają się krytykować mój tryb życia. Dobrze słyszałem, jak powiedziała: „O, idzie ten pijak“. Nie pozwolę, aby taka zakonnica interesowała się mną. Co?
Zanim powiedział to: co? wstał, położył serwetkę na stół i gwałtownie pociągnął nosem. Rzeczywiście na sali cuchnęło bardzo czosnkiem i wszyscy wąchali i rozglądali się wokół. Atmosfera muzyki, czosnku, wentylatorów, głośnej rozmowy i śmiechu dziewczyny rzeczywiście była ciężka. Pokłócony z szarytką Brazylijczyk wyszedł a za nim pofrunęły słowa roześmianej panny:
— Daj się napić calvadosa, popołudniu przyjdę do ciebie, dasz?!
Komendant wniósł lewą rękę do góry i powtarzał:
— Niesłychane, niesłychane!
Szef ukrył twarz w dłoniach i dławił się śmiechem. Gwar rósł pod rytm muzyki: taj, rarara, taj, tararara. Wszyscy zaczęli gwałtownie wstawać od stołu tak, że przy wyjściu powstał nawet mały tłoczek. Kiedy przedostałem się do swej kabiny, zobaczyłem, że twarz moja ma wyraz nieciekawy. Potem usnąłem ciężko i upalnie.
Dakar przypomniał mi nasz Mińsk Mazowiecki w czasie kanikuły. Tylko tutaj jest tak gorąco, że człowiek chodzi jak skołowaciałe bydlę, zlane potem. Czarni są wstrętnie bezczelni i antypatyczni. Nie wiem czy wszędzie, ale w Dakarze tak. O ile leniwy włóczęga hiszpański posiada i ździebko wdzięku i jakiś uśmiech, czarny