Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Drogi synu, jak tylko będziesz mógł, przyjedź zaraz na Pragę, do wujka Kazia. Kartkę zaraz zniszcz, nie mów nikomu, pieniądze na tramwaj da ci oddawca tej kartki; twój tatuś“. — Ach, więc zostawił znak po sobie. „Dawaj pieniądze“, powiedział szeptem do Hieronimka. Stali w kuchni, pod oknem. „Zaraz, masz... pięć marek, ja dostałem też pięć, tylko nie mów nikomu o tym, bo nam odbiorą pieniądze“.
Kamil przygotowywał się do ucieczki. Grał rolę obojętnego, któremu ani się śni wychodzić, gdzie tam, woli siedzieć w domu, odrabiać lekcje, przynajmniej będzie coś umiał. W dwa dni po otrzymaniu kartki, miał już gotowy plan. Było to śmiałe przedsięwzięcie, mianowicie Kamil zamknie tych dwoje w pokoju, zaraz po obiedzie, i wtedy wyjdzie sobie, niech krzyczą, wsiądzie w tramwaj i pojedzie do ojca. Kiedy przekręcał klucz w zamku, matka zapytała z pokoju: „Co ty tam majstrujesz, Kamil?“ Nic nie odpowiedział, wtedy matka pociągnęła za klamkę i krzyknęła: „Dlaczegoś zamknął drzwi, proszę cię, otwórz w tej chwili“. Ale Kamil już zbiegał ze schodów. Na podwórku usłyszał krzyk matki.
Wychyliła się przez okno, za nią Wercman. „Wróć w tej chwili! Słyszysz, masz wrócić natychmiast, nie zostawiaj mnie samej“. Kamil biegnąc przez podwórko, uczuwał strach jak złodziej; obawiał się, że zamkną bramę, stróż może to zrobić, matka przecież tak rozpaczliwie krzyczy. Rzeczywiście, zawodzący głos matki rozbrzmiewał na cały dom. Mieszkańcy wychylali głowy przez okna. Kamil był już na ulicy, biegł w stronę Marszałkowskiej. Zatrzymał się na przystanku, i dy-