Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łędny“; albo: „Czegoś tak długo siedział w wychodku, czyś połknął linę? Myślisz, że jak matka jest niemrawa, to już dla ciebie nie ma żadnej dyspozycji?“ Miała twarz wielką, pyzatą i czerwoną. Chorowała na elefantiazis. Twierdziła, że jest bolszewiczką, a jej mąż męczennikiem, ponieważ dla mizernego zarobku dźwiga toboły burżuazyjne. To wszystko się kiedyś odwróci, a burżuje dyndać będą na szubienicach. Hieronimka zbiła kiedyś haczykiem od pieca za to, że poszedł w tajemnicy do spowiedzi i komunii. Chłopak lubił się uczyć, a wiedział, że wyrzuciliby ze szkoły, gdyby się od tego uchylił. O religii wyrażała się poufale i lekceważąco, dodawała przy tym wiele nieprzyzwoitych słów.
W domu było teraz wesoło. Kobieta śpiewała albo opowiadała nastrojowe historyjki o cmentarzu, wichurze i nieboszczyku, który umarł tylko do połowy i nosił na plecach trumnę: „W dzień nie żył a w nocy szwendał się między grobami i jęczał, że jest żołnierz nieznany. Sama mu nosiłam zupę w menażce.“ Czasem wpadał na górę Hieronimek i wtedy opuszczały Kamila smutne myśli. Grali w malowanki i Kamil doznawał emocji hazardu. W kuchni było ciepło i ciekawie. Drzwi od pokoju, w którym leżała matka, były zamknięte, ponieważ nie znosiła zapachów z kuchni. Przez okna wpadało wilgotne, kwietniowe powietrze. Podwórko było teraz żywe, gwarne. W dzikim winie tłoczyły się wróble, rozbrzmiewały uderzenia trzepaczek, dzieci grały w klasy lub kukso. Hieronimek mógł każdej chwili zejść do nich, ale Kamila chroniła nieubłagana wola Wercmana od „rozłobuzowania“ się.