Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

posiedział przy Antku, wstał i na palcach, aby nie mącić koncertu, wyszedł do klozetu. Tu owinął banknot kawałkiem gazety i schował go pod rurę. Odczekał chwilę, pociągnął za łańcuch i wrócił do jadalni. Ostatnie tony zdawały się jeszcze trzepotać w palmowych liściach. Pani Gorlicka wstała, wzruszona jakaś i łagodna, pogładziła głowy chłopców, pozwoliła im przejść się trochę z tym, żeby wrócili na siódmą, po czym ułożyła się na kanapce.
Szli przez Rynek, zatrzymując się przed wystawami sklepów. Wieczór był ciepły, obok trotuaru biegły rzędem oklapłe kopce brudnego, topniejącego śniegu, w rynsztokach wartko płynęła gęsta, brunatna woda, trotuary były mokre i z dachów ciekły strugi. Kamil był ożywiony, trzymał Antka pod rękę, wyrażał mu swoje pragnienia co do rzeczy rozłożonych na wystawach, mówił o tęsknotach za kinem, za jakąś dobrą czekoladą i sodową wodą z sokiem. Antek ociężale potakiwał, mruczał coś, tępy i wałkoniowaty. Powoli zapuścili się w Sukiennice, między różne wesołe dla oka drobiazgi, w gwar i ciasnotę, Kamil uskarżał się przed Antkiem:
— Powiedz tylko... kiedy się ma co jeść i gdzie spać, to jeszcze nie wszystko! Każdy człowiek, a co dopiero takie chłopaki jak my, lubi różne przyjemne rozrywki i smaczne rzeczy. Tylko, że my znów nigdy nie mamy pieniędzy, a na świecie tak już jest, że wszystko tylko dla dorosłych... Męczymy się i tyle! A jak to jest cudownie kupić sobie coś morowego do jedzenia, pójść do iluzjonu, usiąść w rzędzie i... patrzysz na jakiś ban-