Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

garstce przegniłej słomy. Obok dzban wody i miska z zepsutym mięsiwem, w której siedzi szczur. Ubrał się wcześnie, usiadł pod zmrożonym w esy floresy oknem i męczył się okropnościami tych niemiłych odwiedzin. I chciało mu się widzieć ojca i nie. U sędziego chciało się, bo to było jakoś tak wzruszająco i bohatersko prosić surowego pana o to. Później wróciły refleksje. Trzeba będzie go całować, patrzeć mu w oczy, co jest przykre, jeśli w sercu czuje się mimo woli samą obojętność. Po co mówił o górach ośnieżonych, skoro nie był pewien? I nie wiedział co bardziej; nie lubi, nie ma zaufania, czy żałuje?
Podczas śniadania Piszczek zapowiedział Kamilowi, żeby dobrze uważał na wszystko co mówi ojciec, żeby całą tę wizytę opowiedział im później dokładnie, minuta po minucie, a także jak ojciec wygląda... bo wszyscy tu będą ogromnie ciekawi. Potem Piszczek wielkimi nożycami przystrzygł trochę włosy Kamilowi, okręcili go kilka razy; był w palcie, buty już nieco skoślawione... Zamiast kominiarki uczniowskie kepi. Smutne oczy nad filuternym noskiem — twarz bez zmiany. Wyszedł z pięściami w kieszeniach palta, w prawej garści kartka od sędziego. Miasto było pod śniegiem, od ludzi i zwierząt szły kłęby pary, z drzew czasem sypnęło śnieżnym pyłem — zimowe żarty. Czysto dzwoniło życie miasta, wesoły spokój wyzierał zza węgłów. Hejnał popłynął wartko od wieży Mariackiej i nagle jakby się ożywiło na czas jego trwania, całe miasto jakby się zakołysało.
Kamil znalazł się w sennym, opustoszałym zaułku. Zbliżał się do niezbyt groźnie wyglądającej bramy.