Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kamila znów dotknęło) i wyszedł z miną jakby zafrasowaną brakiem decyzji. Kamil siedział z godzinę przy stole, pełen czarnych myśli. Czuł się straszliwie obco. Wstał i począł się przechadzać po niewielkiej, opustoszałej salce. Zegar wybił jedenastą. Podszedł do oszklonych drzwi, zapatrzył się na ślamazarny ruch uliczny i czuł jak wzbierał w nim strach. Począł znów sobie przypominać wszystkie historyjki opowiadane w rodzinie o ojcu, po głowie tłukły się najrozmaitsze przypuszczenia, z których szybko wyłoniły się dwa główne: zostawił go tutaj i uciekł sobie, albo coś zbroił i zatrzymała go policja. Chciał wyjść na ulicę i poczekać przed kawiarnią, ale zza bufetu porwała się pulchna pani w białym fartuchu i niby tłusta kaczka przydreptała na krzywych nogach do Kamila. Ujęła go za łokieć.
— A gdzież ty idziesz... jeszcze cię Żydzi porwą na macę albo kominiarze... masz czekać tutaj na tatusia, tatuś kupi ci konika i szabelkę! Siadaj przy stole, dam ci precla! Tatuś powiezie fiakrem, pokaże Wawel, smoczą jamę... siadaj, mówię ci!
Usiadł jeszcze bardziej wzburzony czarpaniem go za łokieć i słowami: „precel i fiakier“. Słowa te wzmogły uczucie obcości. Pani w fartuchu przyniosła mu dwa rogale w kształcie binokli, posypane białymi grudkami. Postanowił nie jeść tego za żadną cenę. Do kawiarni wchodzili ludzie, zajmowali miejsca przy stolikach, zamawiali potrawy i napoje, pojawiły się kelnerki w czepkach i fartuszkach, słychać było gwar i dźwięki naczyń, zbliżała się godzina pierwsza. Lęk Kamila osiągnął kulminacyjny punkt i począł zwolna prze-