Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biegać trochę. Andrzej kreślił laską jakieś figury na piasku, zdjął melonik, przetarł okulary i westchnął. Po chwili powiedział:
— Dziwnie tęskny urok posiada park o jesiennej porze... człowieka ogarnia jakiś żal i stan ten powoduje nawet zadowolenie.
Pani przerwała robótkę i podparła piąstką brodę. Wzrok jej błądził po zmarszczonej powierzchni stawu i wyrażał zadumę. Odezwała się cichutko:
— O, tak. To zamieranie przyrody budzi w człowieku smutne refleksje. Chciałoby się kołysać w hamaku i słuchać pięknego śpiewu przy akompaniamencie szumu drzew. Czytał pan Wilde’a, „Dialogi o sztuce?“ Otóż powiada on tam, że obojętność przyrody dla spraw ludzkich jest czymś bolesnym. Otóż ja to lubię: czuję się wtedy osamotniona i rzewnie mi.
— Hm... tak.. Szum drzew, niewątpliwie, usposabia do marzeń... Pani zapewne posiada wrażliwe usposobienie... Lecz czyż codzienne obowiązki domowe, mąż, dzieci zapewne, czyż ten rytm rzeczywistości nie odsuwa pani od podobnej uczuciowości?
— Na szczęście jestem samotna, łaskawy panie... owdowiała od kilku lat, bezdzietna... I to właśnie skłania mnie do roztrząsań kwestii naszego życia na tej ziemi.
— Pani szanowna pozwoli, że się przedstawię: jestem Kurant, również wdowiec... A to mój synek, Kamil. Jakieś ładne rzeczy wyszywa pani na tym płótnie... ogromnie lubię te niewinne, kobiece robótki. To maki?
— Tak... staram się tego nie traktować jako babskie zabijanie czasu i wkładać w to nieco artyzmu. We