Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z paskarstwem. Solidnie wybindowane wąsy, ostro podkręcone i wypomadowane, łeb przekreślony białą pręgą przedziału, z wilgotnym loczkiem na skroni, gęba zdrowa i trochę znudzona dobrobytem. Kamil, patrząc na sklepikarza „spod piątego“ myślał sobie, że oto wystarczy mieć troszkę pieniędzy, a cały ten elegant zacznie się poruszać, pytać i odpowiadać, piąć się nawet po schodkach do słoja lub pudełka żeby wyjąć taniego karmelka albo trochę liścia bobkowego. Natomiast sklepikarz patrząc na Kamila, myślał sobie, że mały drań i złodziejaszek wypatruje czy aby czego nie ściągnąć, obdarte andrusisko, napewno wyrośnie na kryminalistę pierwszej klasy, zadaje się przecież z łajdakiem od Zelcera, który mu kiedyś omal sklepu nie zdemolował za jakieś niedoważenie. Tak rozmyślali o sobie człowiek głodny i człowiek syty. Ze sklepiku obok bramy gdzie stał Kamil wypełzł na schodek biały robak, drobniutki i koślawy, z dużą głową i okrągłymi oczkami, synek sklepikarki, Kazik, który miał osiem lat a wyglądał na trzy, dziecko pojone wódką, niedorozwinięte i drańskie. Na widok Kamila zaskrzeczał obrzydliwie, cofnął się, znów wychylił kretyńską łepetynę i cisnął niezdarnie w Kamila garstką kaszy.
— Uspokoisz się pokrako, czy nie! — powiedział Kamil. — Kości ci poprzetrącam, ty niedorostku!
Przykre dziecko wykrzywiło twarz jak małpka i nagle rozdarło się tak przeraźliwie, że z niektórych okien wyjrzeli ludzie. Ze sklepu wyskoczyła okropnie chuda i o jadowitej twarzy sklepikarka. Rozejrzała się szybko, jak suka wietrząca niebezpieczeństwo i nie mogąc się dopatrzeć przyczyny krzyku dziecka, pochyliła się