Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie słuchajcie paskarskiego pyskacza! Rryms, daligo na sklepiczek... zobaczymy czy naprawdę zabrakło! Walaj!
Między tłumem kobiet rozpychał się Wiktor i szedł w stronę robotnika. Dwie dziewczyny i trzech mężczyzn z kawiarni wyczekująco przystanęli we wnęce bramy. Robotnik zeskoczył z ławeczki i począł również zbliżać się do Wiktora. Ludzie rozstępowali się przed obydwoma. Robociarz zawołał donośnie:
— Niech oprychy i doliniarze nie wtrącają się do spraw ludu. To są rynsztoki, obok których musimy żyć! Nie dajmy się zbrukać ich zamiarami! Oni nie tylko chcą rabować sklep... obrabują i każdego z was! Widzieliście rzezimieszków...
Wiktor nerwowymi ruchami począł otwierać czarny, składany nóż. On i robotnik stali pośrodku wytworzonego koła. Kiedy robotnik chciał się zbliżyć do Wiktora, ten ciągle manipulował przy nożu, kopnął go tak silnie w piersi, że drobnymi kroczkami potoczył się do tyłu, ale nie upadł. W tej chwili Kamil przyglądający się temu wszystkiemu począł płakać z wściekłości, że boi się podejść z tyłu do Wiktora i ugryźć go choćby w rękę z nożem. Robotnik stał pod murem przyczajony i oczekujący, bacznie obserwując Wiktora. W tej chwili nóż lśniącą smużką wyskoczył z pochwy, ale jednocześnie Wiktor otrzymał strzelisty policzek skądś z góry, z wyżyn rozłożystych ramion Zelcerowej. Zatoczył się na ludzi, ktoś mu w biegu wyrwał nóż, kilku mężczyzn poczęło go tłuc laskami, towarzystwo Wiktora czmychnęło zygzagowatym kroczkiem popod murkiem, zjawiło się kilku policjantów, tłum się rozchodził, ro-