Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zachodu będziemy mogli leżeć na trawie, grzać się w słońcu i używać kąpieli. Tylko chodźmy szybko, szkoda każdej chwili. Chodź, Tespisie.
Z troskliwie wypełnionym przez Lerę krągłym koszykiem pod pachą, szedł Tespis w milczeniu za ojcem. Miłą mu była myśl o orzeźwiającej kąpieli, mimo to chętniejby jednak pozostał w domu. Żałował teraz, że tak lekkomyślnie, przed kilku dniami, powiedział ojcu to, z czego sam sobie jeszcze dokładnie sprawy nie zdawał, czego nie był pewien. I oto wyrządził ojcu krzywdę istotnie wielką; całe szczęście, że umysł ojca nie znosi żadnych komplikacji psychicznych, że nie cierpi zawiłości myślowych. Na pewno już zapomniał o tem; jest przecież tak wesół. Jednak źle uczynił, że powiedział; — chodzi nietylko o ojca. — Wydał z siebie tę myśl, wyraził ją słowami, i teraz dręczy go ona z zewnątrz. Ciągle słyszy to, co powiedział, i to wszystko jest jakgdyby realniejsze... prawdziwsze. Ale może lepiej, że nie został w domu; tam, — nad rzeką, pośród zieleni, — rozerwie się chyba. I już weselszy zwrócił się do ojca:
— Ciekaw jestem, czy też Lera nie zapomniała o moim przysmaku?
— Na pewno pokaźny kawałek znajdziesz w koszyku. Lera wie, że lubisz ciasto z jabłkami.
Stanęli nad rzeką.
— Przeprawimy się na drugi brzeg. Widzisz, Tespisie, tę polankę w zaroślach, — tam będzie najmniej ludzi.