Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nim, — jak pudełka od zapałek, rzucone swawolną ręką dziecka.
Niewiele brakowało do południa. Wszystko starało się okazać radość; — w powietrzu pachniało ziołami. Rośliny drżały delikatnie w rozgrzanej jasności przeczystego nieba, a pyszne owady bzykały wśród kwietnych oparów. Słońce pieściło ziemię, by za godzinę spiec ją w swym żarze. Od strony gór padały ostre ciernie.
W połowie drogi między Lantorą a rzeką, otoczony kosodrzewiną i kilkunastu drzewami, stał szeroki, drewniany dom Sędziego Hirfela Lubocza. Okna od sypialnego pokoju zaciągnięto żółtemi zasłonami. Skądś słychać ciche kwilenie dziecka; brzmi słaby głosik jakgdyby zdaleka — rozlega się dziwnie świeżo w uciszonym wzmagającym się upałem domu.
Żona Sędziego — pani Miranda, powiła syna. Leży oto z boleśnie zmienioną twarzyczką, z wyrazem udręki i dumy w grymasie warg. Policzki jej są blade bardzo i lśniąca czerń włosów oddzielająca tę twarz od poduszki, pozwala ją rozeznać wśród bieli. Pani Miranda leży nieruchomo. Czuje ulgę tak wielką, że obawia się poruszyć by nie doświadczyć iż owa lekkość jest złudzeniem. Tam, wewnątrz uczuwa jeszcze to ostrzejsze, to łagodniejsze przypływy bólu — pozostałości po owym wielkim wstrząsie. Rozchodzą się one wzdłuż bioder i dalej, pobudzając dreszcze. Pani Miranda unosi powieki i jej wielkie o granatowem odcieniu oczy,