Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

palce uchwyciły zardzewiałe pręty żelazne w okienku. Całe ciało zwisło i broda oparła się o zakurzone pobrzeże judasza. Oczy ujrzały coś, co już naprawdę nie było wizją.
Akurat naprzeciw, przy brunatnej ścianie, stanął człowiek i oparł się o nią plecami. Był to strażnik więzienny, sprawujący dyżur nocny. Zmęczył go widać spacer po chłodnym i śmierdzącym wyziewami lochów korytarzu. Karabin postawił tuż obok i kamienna płyta posadzki jęknęła pod żelaznym trzewiczkiem kolby. Człowiek miał wesołą, pyzatą twarz, słabym zarostem pokrytą. Tłuste policzki ostro rysowały się w oleistem świetle lampki. I, zdawaćby się mogło, że naskutek dziwnego załamania się promieni świetlnych, jedno oko błyszczało życiem wprost niesamowitem, podczas gdy drugie tkwiło martwo w oczodole. Stojąc tak, człowiek szpic zabłoconego buta oparł o posadzkę, mając jednocześnie lewą nogę wyprostowaną. Nie wiedział, że śledziły go przymglone od rozkoszy realizmu — oczy więźnia. Zdjął czapkę, z blachą otoczonym daszkiem, i powiesił ją na lufie karabina. Postrzępioną szmatą, wyjętą z kieszeni portek, wytarł czoło, odsuwając z niego sklejone w kosmyki włosy. Odsapnął głęboko i dłuższą chwilę stał nieruchomo z głową odchyloną w prawo i lekko opuszczoną ku ramieniu. Przemknęło mu nieco myśli przez głowę, dziwnych, dawnych, dawnych wspomnień, z czasów, kiedy to w wojnach różnych brał udział: tak, raniony przecież był