Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z zawojów płata mózgowego chytrze ukrył się pewien czynnik regulujący wiry prądów nerwowych. Pracowicie rozdzielał je, rozplatał, jeżeli na chwilę zetknęły się ze sobą, pomieszały i poczyniły ulgę braku logiki, co nieubłaganie tętniła, silną dłonią trzymając cugle rozwydrzonych nonsensów.
Tam, za drzwiami zgrzytało żelazo podkutych butów strażnika. Kamienna posadzka żałośnie dźwięczała pod nieśpieszącemi się krokami. Potworny akompanjament do żałobnego śpiewu wolności skazańca.
Cisza jednak była tak wielka, że oddziaływała na nerwy z równym największemu hałasowi skutkiem. Więzień przysunął twarz, bladą bardzo, do okratowanego w drzwiach otworu i w posępnej poświacie tlejącej się gdzieś u sufitu korytarza lampki błysnęły oczy: niby dwa czarne, ruchliwe żuki. Patrzył na przeciwległą, zielonkawą pleśnią porosłą ścianę. Ale brunatna nierówność głazu nie odwróciła uwagi od plastycznych wizyj, co wychodziły z wnętrza głowy i kolorowemi płatami trwały przed oczami. Ha, przeciwnie! — Właśnie na wyłomie ukazał się pewien obraz radosny: oto rybacy sieci naprawiają, psotnik Jozue wsadził do kurty starego Mirona małą rybkę, co się między dwa oka sieci zaplątała. Pracują w słońcu. Tak, ooouhuu!! Czyż już wszystko się przeciw mnie sprzysięgło?!
Nagle obraz, wprawdzie inny nieco, wpakował się pod zamknięte powieki, i trwał tam. Chude