Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rahme począł jeść znowu daktyle, a Pafia zaczął:
— Bezbrzeżne jest łotrostwo i niewdzięczność ludzi dochodzących do władzy i majątku. Znałem kiedyś pewnego Egipcjanina, który będąc mi winien sumę, przedstawiającą wartość dwu wielbłądów, szkalował mnie gdzie mógł i nazywał parszywym, skąpym żydem. Kiedy doszedł już do takiej nędzy, że nie był w stanie oddać mi nietylko dwu wielbłądów, ale nawet garści zgniłej kukurydzy nie miał sobie za co kupić, zbił mnie publicznie na placu numijskim. Wiedziałem jednak, że zczasem otrzyma majątek po swoim bracie, szmatławym paraszycie, tedy nic nie mówiłem i czekałem cierpliwie. Kiedy stał się rzeczywiście bogatym człowiekiem, nietylko, że mi nie oddał długu, ale jeszcze raz zbił mnie na placu numijskim, ciągnąc przytem za brodę. Co miałem robić, — myślałem ciągle o Bogu, który patrzy na nas zgóry i może wreszcie coś zobaczy.
— Tak, — wyrzekł Szomi, ludzie są podli. Ale zanim burza przestanie szaleć na dworze i ja wam opowiem jedno zdarzenie.
— Opowiesz niewątpliwie coś pięknego — przerwał Pafia. — Mylisz się jednak, szlachetny Szomi, mówiąc, że ludzie są podli, — tak, ale nie wszyscy, dopóki ty żyjesz.
Szomi przysunął się bliżej, mówiąc krótko i szybko:
— Przed laty wielu, mój teść obecny, leciwy