Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prza, Rzyw, jest naczelnikiem straży granicznej. Nie pamięta, jak zaledwie przed laty kilku, przed dojściem Beforów — tfu, oby ich trąd wydusił — do władzy, karmił wielbłądy moje i zamiatał dziedziniec, — również mój. Był to najpodlejszy ze sług, jakie miałem czasu bogactwa mego.
— Nędzny Rzyw — odezwał się Rahme — to jeszcze łagodny baran w porównaniu do sędziego Pahuty. Rzyw okazał wielkoduszność, przepuszczając nas przez granicę, z Pahutą miałem gorszą sprawę: kiedy byłem jedynym, który zaopatrywał całą Zefirję w zboże, ubogi Pahuta zaczynał studjować prawo ludzkie. Był równie biedny i głupi, jak nasz osioł, żrący mokre siano na deszczu. Pomagałem mu jednak: mieszkał i jadł u mnie, odpłacając się współudziałem ze mną, w zaspakajaniu żądzy małżonki mojej. Złapałem ich wreszcie, gdy w cieniu cedrów kazili ziemię ciałami swemi. Wówczas wygnałem Pahutę. Beforowie również i mnie pozbawili majątku, a Pahucie dali w plugawe ręce berło sprawiedliwości. Zajmowałem się nadal marnym handlem zboża. Gdy kiedyś, z powodu ubóstwa i lekkomyślności sprzedałem między innemi dwa worki spleśniałego jęczmienia, Pahuta skwapliwie zajął się tą sprawą. Zabrał mi wszystko, co miałem. Mówiono później, że był to jego pierwszy wyrok sprawiedliwy. Dobry Bóg, który czuwa nad niewinnymi, nie zapomni mu pewnie tego.