Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poprawiło, to zawiadom mnie pan — przyjdę. Żegnam pana, — ależ to wietrzysko, człowiek o słabej budowie, — przeziębienie pewne i, fiut, koniec. Tak panie, natura kocha swe silne dzieci. Doktór wypiął swą szeroką pierś, uśmiechnął się dobrodusznie i znikł w mroku bramy swego domu.
Urzędnik pędem pobiegł do domu, skacząc, jak mały chłopiec. Na schodach już słyszał płacz dziecka — podobny do miauczenia kota. Gdy pełen niepokoju wszedł do mieszkania, ujrzał je leżące na pościeli; odniósł nawet wrażenie, że jest uśmiechnięte, mimo łez. Twarz śpiącej żony wyrażała wielkie przywiązanie do życia. Nie pójdę jutro do biura — myślał urzędnik, — niech djabli porwą wszystkie przekazy i znaczki, przypilnuję lepiej rodzinę. Dobrze to gadać takiemu bykowi, pożyje ze sto lat, a tu człowiekowi żona... oh jej! wcale nieźle wygląda, — może przetrzyma.
Przez całą noc urzędnik siedział w kącie pokoju, przy świecy i czytał „Pikwicka“ Dickensa, lektura ta jednak nie potrafiła pozbawić go niepokoju. Rano dziecko poczęło sobie normalnie i zdrowo płakać, a rozbudzona żona nader rzeźko zapytała, dlaczego nie poszedł do biura. Wynikła nawet mała sprzeczka, co napełniło serce urzędnika radością wprost niezwykłą. No, myślał sobie — wszystko normalnie, wyżyje chyba. Podczas obiadu, osłabiona niewiasta zjadła dwie porcje pieczeni wołowej z makaronem, westchnąwszy raz tylko. Potem zażądała energicznie, by urzędnik zagrał