Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie doktorze, może to dziecko ma tak, jak ja i moja żona kosteczki drobne? Mój Boże, ileż to jest ludzi wzrostu niewielkiego, filigranowych, a żyją i zajmują nawet wysokie stanowiska. — U nas, naczelnik — Boże. — mikrus taki; mniejszy ode mnie, a głowa, — no, daj nam Boże taką.
Tu doktór nieco się obruszył.
— Więc panie, chce pan przysporzyć społeczeństwu jeszcze jednego niedołęgi, ułomka i słabeusza? No dobrze. — Wyrośnie pan taki, ma przypuśćmy, 20 lat. Przyjrzyjmy mu się — proszę: Wzrost, metr dziesięć, — piersi wklęsłe i wystające żeberka. Głowa duża na cienkiej szyi, a te nożyny, a te rączyny, pożal się Panie; słowem: pośmiewisko kobiet, strach na ptactwo szkodliwe.
Czekaj pan: przypuśćmy, że ktoś da w mordę takiemu pańskiemu dwudziestoletniemu synowi, hę? — Chciałbym to widzieć — sądzę, że ten ktoś drugi raz nie potrzebowałby tego czynić, jak pan myśli? A zauważ pan, że na takiego wyskrobka będziesz pan musiał łożyć pieniądze, kształcić go, jeśli pan nie zechcesz, aby był matołkiem w dodatku. Hm, no proszę.
Doktór patrzał na urzędnika zgóry i z ironją.
— Panie doktorze, drogi panie doktorze, dziecko, niech tam, trudno, ale żona panie, żona. Co ja będę robił bez niej na świecie.
— Phiu, mało to kobiet na świecie. No, ja tu mieszkam! W razie czego, gdyby się przypadkiem