Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie, — rozdzielającym włosy na dwa lśniące, czarne płaty; — tam się mieści vegetal.
— Co to — pytam, przeczytałeś Schopenhauer‘a, czy masz ciasne obuwie, — spoglądam przytem na to obuwie, — aha — dodaję zjadliwie — Bata, hehe, — a nasi szewcy wieszają się po kątach izby, tyy, — ę — hm, — snobie.
Uwalnia krawat od ciężaru brody i ukazuje swoją twarz, — przyjrzyjmy jej się, zanim pocznie poruszać ustami i mówić.
Nie będę blagował: — przyjaciel mój był kiedyś Eskimosem i nazywał się Pipak. — Na maleńkim kajaku podpłynął do pływalni Kozłowskiego na Wiśle, wdarł się podstępnie do cudzej kabiny, zabrał ubranie cywilne, zostawiając futra, zjadł znajdujące się tam mydło, zmienił nazwisko, nauczył się mówić po polsku, stał się moim przyjacielem i stoi teraz zatroskany przede mną. A racja! jeszcze twarz. Okrągła, różowa z nosem. Ohydny, wstrętny megaloman i wielbiciel patefonów.
— Zakochałem się — powiada — i cierpię jak foka na Saharze. Nie zapomniał, jak widzimy, przeszłości.
— Phiu! — gwizdnąłem jak łobuz skończony — a to ci traf!
— Cierpię okropnie, — bez wzajemności... poradź coś — oj.
Zacząłem indagować:
— Boli cię powyżej żołądka?