Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

papierem szyby matowiały w bladej siności świtu. Na pulchnej od brudu podłodze, pełzały — niby wstrętne kraby — dzieci starca. Przy stole, obok lampki, siedziała niemłoda, lecz piękna Zydówka w peruce i układała pasjanse. W samym rogu izby, przykuty masywnym łańcuchem do ściany, leżał olbrzymi tygrys bengalski. Okrutna bestja łakomie spozierała na czołgające się nieopodal dzieci, u których brak nóg lub rąk, wyraźnie wskazywał na krwiożerczość zwierza. Nieopodal w balji, do połowy napełnionej wodą, moczyła się para płaczących niemowląt chrześcijańskich, oraz pluskał się wielki, półżywy szczupak; wszystko to przeznaczone było na szabes.
Zaterkotał elektryczny dzwonek i Żydówka podeszła do drzwi, aby otworzyć kochankowi. Wszedł morderca księdza i ucałował jej odkryte piersi. Rzucił na ziemię parciany worek, pogładził pulchne ramionka niemowląt i usiadł przy stole.
— Czy on bardzo ryczał? — zapytał po chwili milczenia.
— Ryczeć nie ryczał, ale niedawno pożarł Menasze — odparła niewiasta.
— Oby mu zęby wygniły, a ciało sparszywiało! Oby oślepł i długo zdychał w dole kloacznym! Niedość, że ciężko pracuję i narażam się, aby zarobić na jego utrzymanie, to on mnie jeszcze najmilsze dzieci zjada. Tygrys na utrzymaniu biednej rodziny żydowskiej... jakże nas Bóg pokarał!