Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rych wkońcu postanowiono wysłać, z tem, że po dwuch miesiącach wrócą jako nauczyciele. Na estradę wyszedł teraz mały, wąsaty o chytrych oczach człowieczek i począł się skarżyć, że ich kolonja jest jakby naumyślnie zaniedbywana przez czynniki Kurytybskie. W zeszłym roku zwiedzał kolonje dygnitarz z Polski, gdzieś pod Candido zląkł się deszczu, zawrócił i nie zobaczył tej kolonji. Instruktor rolny raz tylko na cały swój pobyt zajechał do Palmitalu, później zajeżdżał często, ale do Conde la Guicha, poradził jakiś swój system do siania lnu, pojechał, całe zbiory według jego wskazówek wzięli djabli, nie pokazał się więcej, pisali, nie odpisał — jakby naumyślnie. Ktoś miał interes do konsulatu, tłukł się kawał drogi aż do samej Kurytyby, poprzedni konsul urzędował tylko godzinę, był zmęczony, nie przyjął interesanta, w korytarzu tylko się pokazał, poprawił monokl i wykręcił się od rozmowy. Teraz jest podobno nowy, lepszy konsul, ale my już nie pojedziemy tam po radę, bośmy stracili zaufanie do tej naszej opiekuńczej placówki!
Skarżono się dalej, podawano wymowne fakty i czułem, że ci wszyscy ludzie mówią prawdę. Mówiono coraz ogniściej. Tutaj chwała Bogu misjonarze nie mają dostępu, ludzie tutejsi wiedzą jaki to element księży buszuje wśród wychodźtwa polskiego. Co i rusz przyjeżdżają jacyś działacze, nawołują do utrzymania ducha polskiego, każdy mówi co innego, ale jak potrzeba jakiej praktycznej rady, to się wykręcają jak mogą. Znów wyszedł Gruda, prosząc aby mu pomogli w spisie ludności, że to potrzebne aby wiedzieć ilu Polaków jest w Brazylji, ale kiedy powiedział, żeby mu podali co kto ma, ktoś się podniósł i odpowiedział, że to pewnie jaka podatkowa machlojka i że do niczego podobnego ludzie się namówić nie dadzą. Wszczął się gwar, za i przeciw, domysły, jakieś dziecko głośno zapłakało, dziewczęta chichotały, wkońcu Gruda wytłumaczył bezinteresowność swojej misji, wziął papier i ołówek, poczem