Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, panie! Równie dobrze mógłbym tęsknić za całym światem... obcy mi jest ten kraj... obcy mi jest jego ustrój... wcale nie czuję się Polakiem... Jestem Brazyljaninem... wstydzę się swego pochodzenia!
— A dlaczegoż to wstydzi się pan tego? — zapytałem gniewnie.
— To wstrętny naród, mój panie... ohydny... cysterna wad...
— Mógłby pan jednak nie angażować mnie, choćby z tytułu mojej wizyty, w swoje sympatje... należało poprostu powiedzieć: „Nie, za krajem nie tęsknię!“.
— Oh, on tęskni, drodzy panowie, tylko on się tego wstydzi... tylko, że my wszyscy za inną Polską tęsknimy... panowie, przestańmy o tem mówić!
To mówił człowiek w sutannie, który wyszedł nagle z drugiego, ciemnego pokoju. Był ładny, gładki blondyn, uczesany na jeża, z rumieńcami na policzkach, z orlim noskiem, słowem typowy młody ksiądz. Brzeziński powiedział:
— Pozwolą panowie, ksiądz Kiełta.
Ou, zrobiło się nagle ciekawie... Ksiądz zainteresował się mną, pytał, chodził koło stołu żywo, sutanna szeleściła, płomyki świec pochylały się w odwrotnym kierunku od szeleszczącej sutanny; zrobiło się surowo i teologicznie. Z miejsca wpadliśmy w dno dyskusji, bez wstępnych rozmów. Na twarzy Grzeszczeszyna ukazał się zachwyt, powaga i skupienie. Siedział oparty ramionami o brzeg stołu i oczka mu biegały za przemierzającym pokój księdzem; słowem wyglądało to jakgdyby Grzeszczeszyn przyglądał się partji tenisa, bo i głową też ruszał. W pokoju mazało się żółte światło, Brzeziński siedział przy stole sztywno i konspiracyjnie; w swoim kubraczku i z twarzą agronoma i Słowianina, wyglądał trochę na młodego powstańca... Ksiądz mówił i łyskał migdałowemi, skośnemi oczami: