Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz draniu swój handel! masz konie! co mi dziecko skrzywdziły! ty ścierwo, byku, bizunie jeden!
— A zamknij mordę mówię ci babo! Zawsze trzymałem bury, niech się pętak nie pęta!
Tak, pensjonat mój nieco hałaśliwy — myślałem sobie... Niech go tam! Raptem otworzyłem szeroko oczy, przymknąłem je i znów rozwarłem, poczem struchlałem. Na listwie przeciwległej ściany lazło coś okropne, włochate, wielkie jak pięść. Po chwili uświadomiłem sobie, że to ogromny pająk, ptasznik. Nieopanowanie chwyciłem za rewolwer, ale wsadziłem go tylko do kieszeni i boczkiem wybiegłem z komory. Trząsłem się wewnętrznie ze strachu, ale podszedłem do Dąbskiego i spokojnie powiedziałem:
— Chodź pan do mojej komory.
Poszedł, spojrzał, wyszedł, wrócił z kamieniem i rzucił zbliska w pająka. Następnie patykiem wyrzucił go na dwór i powiedział z wymówką:
— Sameś pan tego nie mógł zrobić, tylko odrywać mnie od roboty!
Wyszedłem na podwórko i okręciłem się kilka razy w kółko, w niezdecydowaniu. Przyznałem w duchu, że boję się leżeć tam, ale co będzie z nocą. Postanowiłem odszukać Grzeszczeszyna. Stał przed świńskim płotem, wpatrzony, niby w ogrodzie zoologicznym. Odwołałem go, nie zbliżając się tam:
— Panie, koło mojego łóżka zobaczyłem ptasznika, Dąbski go zabił.
— No to co? Przecież nie jest pan ptaszkiem, co ma ptasznik do pana, nie ugryzie... otrułby się panem.
Nie wiedziałem czy przyjąć te słowa jako obrazę, czy jako uspokojenie. W milczeniu poszliśmy do kuchni. W jakiemś mieszkaniu trzeba jednak posiedzieć. Usiedliśmy za stołem i przeżuwając nudę przyglądaliśmy się czynnościom Dąbskiej. Przesuwała garnki, dolewała, odlewała i widoczne było, że my-