Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem oczy) i wbity nóż przekręcił kilka razy. Świnia charknęła głucho i jakby z ulgą. Dąbski wyciągnął nóż i Julka podstawiła miskę pod dziurę ze spływającą powoli, ciemną krwią. Oko zaszło mgłą, charkania przycichły. Teraz Dąbski wstał. Zwierzę konało szybko i jakby chudło w oczach. Podszedł kundel, powąchał i nastroszył się, poczem warknął i odskoczył wbok. Dąbska podciągnęła za tylne nogi trupa w stroną kuchni. Rzecz była skończona. Wówczas Dąbski spojrzał na mnie i powiedział takie zdanie po portugalsku, które w tłumaczeniu na polski brzmi: „Świnia zdechła śmiercią przemocy!“ Poczem poszedł w stronę dachu na słupach, pod którym stał długi żłób. Zza węgła domu wychynął Grzeszczeszyn rozglądając się z lękiem.
— Czy już wszystkiem? — spytał mnie dziwnym głosem.
— A, co! nie widział pan tego?
— O, panie... trzeba nie mieć serca, żeby móc patrzeć na coś podobnego — powiedział znacząco.
— Ma pan rację, ale byłem tak bardzo ciekaw — odpowiedziałem słabo i pokornie.
— To daje dużo do myślenia, powiedział jeszcze, i odszedł między drzewa ze spuszczoną głową. Tymczasem na powietrzu, pod ścianą odprawiano sekcję świni. Między płatami mięsa łyskały połcie tłuszczu. Panowało ożywienie, cała rodzina krzątała się tam. Pachniało surowem mięsem. Poszedłem do komory i ległem na wyrku. Tutaj było cicho przynajmniej, w tym moim kąciku. Leżałem paląc i rozmyślałem o sprawach powszednich. Na podwórku ktoś wrzasnął po dziecięcemu i zapłakał, wszczął się ruch. Wyjrzałem. Bur, siwy, ten na którym jechał Grzeszczeszyn, kopnął tylnemi kopytami Walusia, ale nie nazbyt mocno, bo Waluś trzymał się na nogach i darł się boleśnie ale zdrowym krzykiem, przyczem goły tyłek trząsł mu się zabawnie. Wróciłem na wyrko. Kobiecy głos z kuchni: