Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A lubelskiego nie zna pan? Ja z lubelskiego, na Tatarach mieszkałem, na folwarku u Borzeckich służyłem i stamtąd tu wyemigrowałem. Zna pan lubelskie?
— Sam Lublin znam, lubelskiego nie!
— A teraz chce się pan trochę przejechać po Brazylji... Grzeszczeszyn mi mówił... my teraz z końmi będziemy jechać do Londriny, z dziesięciu chłopa. Jedni końmi pohandlować, drudzy wywiedzieć się o ziemię, bo tam teraz kolonizacja ciągnie, do Anglików... ziemia tam dobra. Tylko że droga to ciężka, bez wygód, pikadami, spania marne, do życia sama tylko pasoka, ryż z fiżonem od święta i kawa. Zapłacicie, to wam o siodła się wystaram, a co do koni, to już mniej kłopotu, bo kilkadziesiąt, całą tropę będziemy prowadzili. Jak tylko pogoda zaniesie się na stałe, zaraz chłopi mają zjechać od Hervalzinho, u mnie się mają spotkać i zaraz jedziemy w selve. Tylko namyślcie się panie, bo powiadam wam, że będzie ciężko, utrudzicie się. Droga jest mało znana, przez ogromne lasy i znają ją tylko bracia Sawczuki z Hervalzinho, którzy już ze dwa razy tamtędy jechali. Namyślcie się dobrze, tobyśmy jutro wyjechali do Candido, tam mam dom, moglibyście pomieszkać aż tamci zjadą i hajda. Dla nas im więcej ludzi, to tem lepiej, bo i broń pewnie macie, a strony dzikie. No i co powiecie?
Porozumiałem się wzrokiem z Grzeszczeszynem co do tej gratki, bo zarówno jemu jak i mnie taka właśnie podróż się uśmiechała. Może się nareszcie coś zobaczy w tej Brazylji. Ostatnie słowa Dąbskiego brzmiały zachęcająco. Do rozmowy wtrącił się Wójcik:
— Ja myślę, że to będzie dla was najlepsze, poznacie kawał kraju, a trochę niewygód tylko dobrze wam zrobią. Gdybym miał czas, sam bym się z wami zabrał. Radzę wam korzystać z okazji!
— Ja chętnie z wami pojadę — powiedziałem do Dąbskiego.
— No to zabieramy się jutro narazie do Candido z Dąbskim, tu niema się co namyślać — wtrącił Grzeszczeszyn.