Strona:Zaczarowany królewicz (1939).djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wym odcieniem. Bez namysłu zeskoczyłem z konia i wszedłem do ogrodu. Ale na próżno szukałem ogrodnika. Na próżno przez godzinę przeszło błąkałem się po wszystkich alejach. Nie zauważyłem nawet śladu człowieka. Postanowiłem więc wykopać jeden krzaczek. Ledwie jednak to uczyniłem, gdy stanął przede mną olbrzymi, biały niedźwiedź. Zamarłem z przerażenia, a niedźwiedź przemówił ludzkim głosem: — „Jakim prawem zerwałeś te róże? Kto ci pozwolił wejść do tego ogrodu?“ — Ochłonąwszy z przestrachu opowiedziałem mądremu zwierzęciu prawdę. Wtedy stała się ta straszna rzecz. Zwierzę zażądało, żebym mu przywiózł mą córkę, inaczej i mnie, i całą moją rodzinę spotka zagłada. Musiałem przyrzec... — dokończył kupiec szeptem.

— Więc cóż z tego, ojcze? Przecież mnie ten niedźwiedź nie zje. Pojadę do niego, a potem powrócę znów do ciebie

17