Strona:Zacharyasiewicz - Nieboszczyk w kłopotach.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
46
Jan Zacharyasiewicz.

— Cóż tam nieboszczyk? — zapytał z jakimś uśmiechem nieokreślonym.
— Czeka waszych modłów i kilku słów o sobie.
— Jak najchętniej; ale jeżeli mam o nim coś powiedzieć, to potrzebuję wiele wiedzieć o nim, bez względu czy to złe czy dobre!
— Obawiam się, że będzie więcej złego niż dobrego!
— Tem większe będzie miłosierdzie boże!...
— Mówią ludzie, że on może być w letargu!
— Tem lepiej; po generalnej spowiedzi przez usta moje może nastąpi rozgrzeszenie Pana Boga!
— Mogę w tem być pomocnym.
— Chodźmy do klasztoru.

Nazajutrz było jakoś smutniej nieboszczykowi w trumnie. Wprawdzie zjadł smaczną kolacyą i sporo wychylił wina, gdy go jednak nad ranem zbudzono, że już czas do trumny, przeszły po nim ciarki, jakby mu rzeczywista śmierć groziła!... Do tego, zaraz z dniem zaczęli ludzie przychodzić na nawiedzanie. Znowu zaczęły się rozmowy o nim, a nie były one bardzo przyjemne. Dotąd nikt takich rzeczy w oczy mu nie powiedział. Ci, którzy z kieszeni jego żyli, podchlebiali mu dotąd