Strona:Zacharyasiewicz - Nieboszczyk w kłopotach.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
19
Nieboszczyk w kłopotach.

zie w piwnicy mieszczańskiej na Zapiecku, przyrzekam waści, że nikomu o tem nie powiem, wyjąwszy, jeżeli waść zechcesz z tego awanturę zrobić.
JPan Tymoteusz dał słowo szlacheckie, że wszystko puści w niepamięć i do tych rekolekcyi przed nikim się nie przyzna.
I rozstali się jakoby w przyjaźni. Zaledwie jednak JPan Tymoteusz wybiegł na ulicę Świętojańską i świeżem powietrzem odetchnął, chwycił go za ramię jakiś sążnisty jegomość z czarną podgoloną czupryną.
— A ty hultaju! — krzyknął jakby przez trąbę. — A ty psi synu! Obetnę ci uszy i oczy wykolę jak szczurowi, abyś wystraszył z kanałów całą bandę swoję!
Rzekłszy to, uderzył go pochwą szabli po plecach i odszedł.
Zbiegł się tłum nie mały. JPan Tymoteusz nie miał szabli, bo gdzieś ją w owej nocnej wyprawie uronił. Nie mógł się bronić, nie mógł pobiedz za napastnikiem i głowy mu rozpłatać. Stał jak odurzony, a ludzie śmieli się z niego, strojąc różne pocieszne miny.
Znał szlachcica, który go napadł, ale nie mógł odgadnąć, dlaczego tak impetycznie wziął się do niego. Był to Litwin, mianował się nawet kniaziem, a że wyglądał na prostego rataja, nazywano go w salonach „Kniaź Boćwina.“